„W czasie deszczu dzieci się nudzą, to ogólnie znana rzecz (…)” A my? Też… Chociaż we Wrocławiu trudno się nudzić, to dzień, w którym uporczywie kapie z nieba znacznie zawęża możliwości aktywnego spędzenia czasu. Nic, tylko usiąść z dzbankiem herbaty, w „towarzystwie” puchatego koca i 12 odcinka ulubionego serialu… Fajnie… ale może innym razem. Bo na tę sobotę zaplanowałyśmy już spotkanie. Co więcej, girls only!
Szukając miejsca, które idealnie dopełni nasze nastroje, wymieniamy nazwy restauracji z wrocławskiego Nadodrza. „No właśnie! A może Nadodrze Bar?” Okej, decyzja zapadła.
Nieco zziębnięte wchodzimy to przytulnego wnętrza, wypełnionego ciepłym światłem. Okrągłe, pękate żarówki Edisona, nienachalna gitarowa muzyka w tle, oryginalna grafika na ścianie i to, co najpiękniejsze, czyli otwarta kuchnia! Obok niej, na tablicowej ścianie, zapisano specjalności dnia.
Nie szukamy długo. Siadamy przy oknie i bujamy się na drewnianych ławkach zwisających z wysokiego sufitu. W atmosferze rodem z placu zabaw, machamy nogami i zastanawiamy się, co też w karcie zachwyci nasze podniebienia.
Na początek obowiązkowo coś na rozgrzewkę. Pani Łasuchowa, miłośniczka gruszek, wybiera aromatyzowaną tym owocem, sypaną, zieloną herbatę (12 PLN), a Lisek decyduje się czerwoną z migdałowym posmakiem (7 PLN). Na stole pojawiają się czajniczki, a my oddajemy się rozmowie w oczekiwaniu na resztę zamówienia.
Chociaż długo nie możemy się zdecydować, ostatecznie wybieramy te same dania. Przekonuje nas kozi ser, buraki i owoce sezonowe na sałacie (26 PLN). „Może tu też będą gruszki?” uśmiecha się Pani Łasuchowa z nadzieją w głosie.
Oto i one – sałatki z „przedwiosennego” menu. Podane na sporych talerzach, zwieńczone grubym kawałkiem fantastycznej, karmelizowanej z obu stron koziej rolady dojrzewającej. Nasze porcje różni jedynie obecność brioszki u Pani Łasuchowej. Sympatyczna obsługa pyta nas, czy życzymy sobie posmakować którejś z ich smakowych oliw. Wybieramy tymiankową. W malusieńkich dzbanuszkach obok talerza znajduje się autorski sos, pachnący truskawką. Oprócz plasterków marynowanego buraka są też plastry białej rzodkiewki, pestki słodkiego granata i marynowana… „To chyba dynia!” – sugeruje Lisek. „Hmm… a nie marchewka? Tak mi to pasuje na marchewkę” – zastanawia się Pani Łasuchowa. I chociaż w sałatce nie ma gruszek, to znajdujemy jeszcze drobne kosteczki melona i orzechy włoskie.
Kozi ser rozpływa się w ustach i jest najlepszą częścią dania. Ogromny plus za jakość składników i precyzję w przygotowaniu. Reszta stanowi ciekawe połączenie, ale zgodnie stwierdzamy, że brakuje… smaku! Próbujemy ratować go oliwą i przyprawami, ale prawdę mówiąc przydałby się po prostu dobry vinegret. Całość wypada trochę za bardzo owocowa i ostatecznie za słodko. A szkoda, bo czasem „więcej” wcale nie znaczy „lepiej”.
Bujamy się jeszcze przez chwilę, żartujemy i wsłuchujemy w gwar wypełniający restaurację. Jest przyjemnie i klimatycznie. Wystawiamy język brzydkiej pogodzie za oknem. To dobre miejsce na odpoczynek, spotkanie z przyjaciółmi, kawę. Zabrakło tego „czegoś”, ale należy się druga szansa. Szczególnie że następnym razem chyba skusimy się na to risotto ze ślimakami.
Nadodrze – Cafe Resto Bar
ul. Drobnera 26A, Wrocław
http://www.facebook.com/nadodrze.restauracja