Wielkimi krokami zbliża się wielkie święto wszystkich smakoszy: Restaurant Week! Nasze pełne wyrzeczeń życie blogerów kulinarnych wreszcie zaowocowało, ponieważ zostaliśmy dostrzeżeni przez organizatorów i poproszeni o uczestnictwo w tegorocznym Restaurant Week w roli Ambasadorów. Wiąże się to z bardzo przyjemnym obowiązkiem – na dwa tygodnie przed festiwalem mieliśmy okazję wypróbować menu jednej z restauracji biorących udział w najnowszej edycji. Na wstępie musimy się przyznać, że troszeczkę złamaliśmy przy tym swoje zasady – zostaliśmy zaproszeni, a więc nie zapłaciliśmy za posiłek, a także spodziewano się nas w restauracji. Obiecujemy jednak, że nasza recenzja będzie rzetelna i mamy nadzieję, że podczas Festiwalu, jak i po nim zostaniecie ugoszczeni równie przyjemnie co my.
Dla osób, które nie wiedzą czym jest Restaurant Week, krótkie wyjaśnienie – jest to cykliczne wydarzenie mające na celu promocję restauracji, ale także kultury kulinarnej w Polsce. Zgłaszające się do RW lokale przygotowują specjalne, trzydaniowe menu, takie spécialité de la maison, każde w cenie 39 PLN od osoby. Jest to świetna okazja by zaprosić drugą połówkę lub znajomych do nieznanej wcześniej restauracji lub spróbować czegoś nietypowego. Zachęcamy was do rezerwowania terminów, bo ich liczba jest ograniczona. Wybór w tym roku jest ciężki, bo na liście są naprawdę interesujące dania i ciekawe miejsca.
Nasz wybór padł na restaurację istniejącą od paru lat na wrocławskiej scenie kulinarnej, ale także kulturalniej. Vertigo Jazz Club & Restaurant to bardzo nietuzinkowe miejsce. Ukryte pod ulicą Oławską (wejście obok drogerii) z zewnątrz wydaje się niepozorne, ale jak wiadomo – pozory mylą. Elegancka klatka schodowa prowadzi nas do nastrojowego wnętrza rodem z czasów, gdy na salonach królował jazz. W wystroju dominuje czerwień, biel i czerń, a centralne miejsce zajmuje oczywiście scena, na której niemal co wieczór coś się dzieje – koncert, stand-up, recital lub po prostu jam session. Płaszcze można zostawić w szatni, a do dyspozycji odwiedzających jest sporo stolików przy scenie, a także kilka nieco bardziej na uboczu. Zajęliśmy jeden z tych stolików.
Ponieważ ambasadorskie zaproszenie obejmowało dwie osoby, a na degustację wybraliśmy się całą ekipą WoK, zabrałam się do studiowania karty. Dostępne są dwie zupy (13-14 PLN), szeroka gama przystawek (6-23 PLN), cztery sałatki (22-29 PLN), dania główne (dorsz, stek ribeye z krewetkami i chili con carne w cenach od 23 do 68 PLN), a także burgery, tortilla i… hot dogi (17-38 PLN) oraz kilka deserów (12-13 PLN). Imponuje długa i ciekawa karta autorskich i klasycznych koktaili alkoholowych i vergine oraz spory wybór innych alkoholi. Same opisy dań sprawiają, że ma się ochotę skosztować wszystkiego. Ja zdecydowałam się na zupę kokosową z krewetkami i małżą (14 PLN) oraz sałatkę z kozim serem (29 PLN). Państwo Łasuchowie zdali się na inwencję kucharzy i degustowali menu festiwalowe.
Deszczowa aura zniechęciła nas do zimnych napojów, więc zaczęliśmy od herbat (12 PLN), które błyskawicznie pojawiły się na stoliku w firmowych imbryczkach. Nieco dłużej przyszło nam czekać na dania.
Na początek przystawki: kuleczki z młodego dojrzewającego koziego sera z tymiankiem i rozmarynem. Danie prezentowało się bardzo ciekawie: żebyśmy przypadkiem nie zapomnieli gdzie jesteśmy, zostało podpisane za pomocą kakao. Serowe kuleczki były wyśmienite – rozmaryn nadawał im bardzo nietuzinkowy, ziołowy smak, a dodatki – miód, orzechy i konfitura z porzeczki przyjemnie przełamały charakterystyczny smak koziego sera. Niestety, tu pojawił się drobny zgrzyt – i to dosłownie, gdyż Pan Łasuch w orzechach natrafił na kawałeczek łupinki. To nie tylko przeszkadza w delektowaniu się potrawą, ale jest też mało bezpieczne. Niemniej – przystawki były bardzo smaczne.
Dalej było równie dobrze: pieczony dorsz w maśle z kolendrą podawany z soczewicą oraz okraszonymi w maśle pomidorkami koktajlowymi. Łasuchy trochę zmarkotniały na wieść, że daniem głównym będzie ryba, bo oba za nimi nie przepadają. Ich obawy szybko się rozwiały. Dorsz miał naprawdę świetną konsystencję i cudowny, maślany smak. Pan Łasuch spałaszował swoją porcję i niemal zdziwiony stwierdził, że bardzo mu smakowało. Dodatki zdają egzamin – soczewica i podawane na ciepło pomidorki są dobrym uzupełnieniem dla ryby.
No i wreszcie deser – coś co Łasuchy lubią najbardziej. Słodkości zostały ciekawie podane w kieliszkach. Na dnie pokruszony andrut i mus owocowy, a na wierzchu kuleczka sorbetu jabłkowego, niestety bez bitej śmietany, którą można znaleźć w opisie. Niemniej – Pani Łasuchowa orzekła, że sorbet jest doskonały – nie za słodki, mocno jabłkowy i przyjemnie orzeźwiający. Bardzo szybko na dnie kieliszka został tylko dekoracyjny kwiatek, a oba Łasuchy mruczały z zadowoleniem.
Jeśli chodzi o poza – festiwalowe menu też wyszłam z Vertigo bardzo zadowolona. Zupa kokosowa została bardzo ciekawie podana – owoce morza zostały ułożone zgrabnie na dnie talerza, zaś płynna część dania dołączyła do nich już na stole. Wcześniej tego typu podanie spotkaliśmy w Dinette. Zupa była bardzo dobra, mocno pikantna i rozgrzewająca. Łagodniejsze w smaku krewetki dobrze równoważyły ostry smak przypraw, przyjemna była także aksamitna konsystencja mleczka kokosowego. Zdecydowanie polecam!
Także sałatka z kozim serem przypadła mi do gustu. W jej skład oprócz sera i sałaty wchodził ogórek, pomidor, orzechy włoskie, kawałki gruszki w winie oraz trzy grzanki. Sałatki nie są tanie, ale zaspokoją głód każdego głodomora – porcja była spora, cieszyła także słuszna ilość dodatków. Wyjątkowo zachwycił mnie dodatek gruszki w winie – soczysta, słodko-winna idealnie współgrała z gorzkawym serem. Niestety, znowu malutki zgrzyt – ja także znalazłam w daniu kawałeczek orzechowej łupinki.
Obsługa była na wysokim poziomie – danie podano równocześnie, kelnerka obsługiwała nas bardzo profesjonalnie i sprawnie, np. dostrzegając zawczasu brak sztućców zabranych wcześniej z talerzami i przynosząc zastępstwo. Takie detale sprawiają, że czas w Vertigo minął nam w bardzo przyjemnej atmosferze.
Podsumowując: Vertigo nie zawodzi i na pewno warto się do niego wybrać w ramach Restaurant Week. Menu festiwalowe jest interesujące, dobrze skomponowane i oczywiście pięknie podane. Warto tu zajrzeć także poza festiwalem – ceny są dość wysokie (np. większość firmowych koktaili alkoholowych kosztuje powyżej 20 PLN), jednak wystrój, atmosfera i świetna obsługa są tego warte. Vertigo Jazz Club & Restaurant to dobre miejsce na randkę lub romantyczną kolację przy dźwiękach jazzu lub wręcz przeciwnie – spontaniczne spotkanie towarzyskie przy dobrych drinkach, w eleganckim, ale absolutnie nienadętym lokalu. Warto także zapoznać się z programem sceny – wielbiciele muzyki na żywo i jazzu na pewni znajdą tu coś dla siebie. Zdecydowanie polecamy Vertio zarówno w ramach Restaurant Week, jak i poza nim (tylko uważajcie na orzechy!)
A wy? Wybieracie się na Restauran Week? My na pewno gdzieś jeszcze się wybierzemy! Dajcie znać, jakie macie plany i podzielcie się wrażeniami!
Vertigo Jazz Club & Restaurant
ul. Oławska 13, Wrocław
http://vertigojazz.pl/
http://www.facebook.com/vertigojazzclub