W jeden z wakacyjnych weekendów razem z Panią Łasuchową utknęłyśmy w centrum. Miałyśmy w planach polecaną przez czytelników Brylantową, ale niestety nasz transport się wysypał, a wizja jechania w ten upał autobusem skutecznie nas odstraszyła. Marzyłyśmy tylko o czymś lekkim i chłodnym w „spacerowej” odległości. I wtedy padło hasło: „Może Powoli?”. Czemu nie?
Tym sposobem, trochę przypadkiem trafiłyśmy na ulicę Rydgiera, gdzie mieści się malutki lokalik serwujący współczesną wersję polskiej kuchni. Powoli znajduje się w doborowym towarzystwie: po drugiej stronie ulicy mieści się Bistro Narożnik, a w podwórku tuż obok „Znasz Ich Bistro” (do którego także chcemy się wnet wybrać). Sama restauracja jest niepozorna, ale zajęte stoliki przekonują, że warto ją sprawdzić.
Wystrój wnętrza jest… podstawowy. No cóż, praktycznie w ogóle go nie ma, wszystko jest na wskroś funkcjonalne. Nie jest to duża wada – jest czysto i estetycznie, co odpowiada charakterowi miejsca (choć jako osoba lubiąca eleganckie rajstopy musiałam zwrócić uwagę na siedzenia ze sklejki – zaciągnięcia gwarantowane).
Zaczęłyśmy studiować menu wypisane kredą nad barem (obowiązuje samoobsługa). Menu zmienia się codziennie, więc jest krótkie, ale myślę, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie (do wyboru są dwie zupy oraz dania wegetariańskie i mięsne, a także ciekawie skomponowane tarty). Ze względu na temperaturę zdecydowałyśmy się na dwa chłodniki (8 PLN), ja wybrałam także placuszki warzywne z sosem paprykowym (11 PLN) (miałam ochotę na pierogi z soczewicą, niestety koło 12.30 już nie były dostępne), a Pani Łasuchowa zdecydowała się na leczo z dynią i kaszą pęczak (15 PLN). Do tego dobrałyśmy napoje – Dobry Materiał rabarbarowy (8 PLN) oraz napój na bazie yerby Mate-Mate (7 PLN).
Tutaj muszę podkreśli wybitnie domowy klimat Powoli. Począwszy od docierających z kuchni zapachów, poprzez dobiegające stamtąd śpiewy (może przy lepieniu dodatkowych pierogów z soczewicą?) na nieco „wczorajszym” wyglądzie przyjmującej zamówienia pani (nie wciągamy pochopnych wniosków – zostałyśmy obsłużone uprzejmie, sprawnie i przytomnie, po prostu obie miałyśmy wrażenie, że pani żyje jeszcze wspomnieniami wczorajszej imprezy ;)
Zajęłyśmy stolik przy oknie (z widokiem na Okno Życia w prowadzonym przez siostry szpitalu naprzeciwko). Wbrew nazwie lokalu dania zostały podane bardzo szybko.
Na pierwszy ogień poszedł chłodnik i nie owijając w bawełnę: był to najlepszy chłodnik, jaki w życiu jadłam (a jestem fanką zup na zimno). Lodowato zimny, o hipnotyzującym kolorze fuksji, dobrze doprawiony, akuratnie kwaśny i bardzo sycący. Obie byłyśmy nim po prostu zachwycone. Poważnie rozważałam zakup drugiej porcji!
Niestety, drugie danie bardzo mnie rozczarowało. Placuszki były rumiane i zwarte, a podany do nich sos kusił pięknym kolorem. Niestety, tego dnia w kuchni zabrakło przypraw. Placuszki były po prostu nijakie, ani słone, ani pikantne, nie wyczułam też żadnych ziół. Sos paprykowy nie uratował sytuacji. Smakował oczywiście papryką, ale chociaż odrobina pieprzu i soli naprawdę dobrze by mu zrobiła.
Nieco lepiej było z leczo Pani Łasuchowej – duże kawałki złocistej dyni nieźle współgrały z paprykowo – pomidorowym sosem i innymi warzywami. Kasza była dobrze ugotowana (tak jak lubię – luźne, strzelające pod zębaki kuleczki, a nie zlepiony gniot). Całość była po prostu ok.
Jeśli chodzi o napoje, to dla mnie rabarbarowy Dobry Materiał przywołał wspomnienia serwowanego w przedszkolu kisielu, a Mate-Mate mocno mnie zaskoczyła. Lubię napoje na bazie yerby, choć samą yerbę już niekoniecznie (napoje są chyba bardziej rozwodnione, a smak nie aż tak intensywny). Mate-Mate ze wszystkich napojów najmocniej przypomina smak prawdziwej „yerbaty”. Jak wspominałam – mi to średnio pasowało, ale miłośnikom tego napoju – polecam.
Nasza wizyta w Powoli była dość krótka – wbrew nazwie to nie jest miejsce na długie delektowanie się posiłkiem. Z drugiej strony jedzenie w 2 przypadkach na 3 było bardzo smaczne, a to, że mimo niedzieli w restauracji był duży ruch sugeruje, że niedoprawione placki to raczej wypadek przy pracy niż reguła. Składniki były dobrej jakości, wszystko jest robione od podstaw na miejscu, więc kuchnia, tak jak atmosfera jest bardzo domowa.
Za sycący, 2-daniowy obiad z napojami dla 2 osób zapłaciłyśmy 57 PLN, co jest niezłą ceną. Jest to zatem dobre miejsce na szybki i smaczny domowy obiad w dniu roboczym lub pożywny przystanek w trakcie spaceru w dni wolne. Ustąpiłyśmy miejsca kolejnym głodnym klientom i kontynuowałyśmy spacer w stronę legendarnej Lodziarni Roma. Do Powoli pewnie wrócimy (śledzę profil facebookowy Powoli czyhając na chłodnik) ale właśnie w charakterze przystanku podczas spaceru po Nadodrzu, a nie docelowej wyprawy.
A co Wy sądzicie o Powoli? Lubicie poza-domową kuchnię domową? Macie ulubione miejsca z taką atmosferą i daniami? A może „kuchnia polska” kojarzy się Wam tylko ze studenckimi barami i „Misiem”? Dajcie znać w komentarzach!
Powoli
ul. Rydygiera 25/27, Wrocław
http://www.facebook.com/sniadaniaiobiady