Dawno nie było u nas relacji, bo i sporo się działo! Klasycznie mnóstwo pracy, świąteczne pichcenie i łasuchowanie, Sylwester w górach i na domówce… ale wracamy! Wracamy recenzją lokalu, który mocno namieszał na wrocławskiej scenie kulinarnej, czyli Ragu.
Ragu to (prawdopodobnie) pierwsza we Wrocławiu restauracja, która specjalizuje się w paście, czyli makaronie we wszelkich możliwych kształtach, kolorach i odmianach. Ragu powstało na początku września i od razu stało się hitem. Pisali o nim wszyscy i to w jednakowo zachwyconym tonie. Nie mogliśmy być gorsi, więc zebraliśmy większą grupę i udaliśmy się na podbój makaronowego królestwa.
Restauracja mieści się naprzeciwko Ogrodu Botanicznego, zajmuje parter nowego budynku na rogu ul. Sienkiewicza i Matejki. Jest to fajna lokalizacja – wciąż w centrum, ale poza ruchliwym obszarem Rynku. Przybyłam na miejsce pierwsza (co się rzadko zdarza) i miałam ogromne szczęście, bo właśnie zwolnił się jeden z większych okrągłych stołów. W niedzielne popołudnie restauracja była wypełniona gośćmi. Tym razem wybraliśmy się w 5 osób, aby mieć okazję skosztować wielu dań, jednak w mniej sprzyjających okolicznościach musielibyśmy poczekać na zwolnienie stolika.
Wnętrze jest urządzone ze smakiem, dwie ściany są przeszklone co sprawia, że w restauracji jest jasno i przestronnie mimo dużego ruchu. Drewniany bar i częściowo widoczna kuchnia dodają miejscu przytulności, a tapety z renesansowymi, włoskimi portretami przypominają o rodowodzie wielu potraw serwowanych w restauracji. Bardzo fajna jest „ekspozycja” serwowanych aktualnie makaronów. Różnorodne kolory i kształty cieszą oko i sprawiają, że chce się spróbować… najlepiej wszystkiego! Świadomość, że nie są to produkty „z paczki” tylko prawdziwe makarony wyrabiane ręcznie na miejscu dodatkowo zachęca do degustacji.
Zabraliśmy się do studiowania menu. Ragu ma sezonową kartę uzupełnianą o zmienne pozycje wypisane na wiszącej przy barze karcie (pojawia się tam także np. zupa dnia, serwowane tego dnia desery, specjalne dania itd.). Co znajdziemy w klasycznym menu? Oczywiście makarony na kilkanaście sposobów, ale także takie specjały jak vongole (które przyjeżdżają w środy) czy dostępny w piątki homar. Oprócz tego zmienne zupy, interesująco wyglądające przystawki (ozorek z chrzanem, pietruszką i jabłkami? Czemu nie?), desery i sporo napojów alkoholowych (duży wybór win) i bezalkoholowych. Ceny wahają się od 12 PLN za klasyczne gnocchi z parmezanem do 42 PLN za czarny makaron z vongolami.
Wybór zabrał nam dobrą chwilę, bo zależało nam, by skosztować jak największej ilości dań. W końcu udało się zdecydować: Pani Łasuchowa wybrała ravioli z pieczoną dynią (26 PLN), nasza koleżanka wskazała bucatini z ragu z jagnięciną (35 PLN), Pan Łasuch zdecydował się na gnocchi ragu (25 PLN), jego znajoma zamówiła ravioli z pieczonym ziemniakiem (17 PLN), a mi przypadły w udziale ravioli z gruszką (27 PLN). Do picia wybraliśmy trzy lemoniady (9 PLN), kieliszek białego wina (10 PLN) oraz kawę latte (8 PLN).
Najpierw pojawiły się napoje. Półsłodkie, białe wino Blue Moscatel sprawdziło się idealnie do mojego słodkawego makaronu. Lemoniady i kawa były także bardzo smaczne. Wszyscy czekaliśmy jednak nade wszystko na słynne makarony. Pojawiły się po dobrej chwili, ale to nic dziwnego biorąc pod uwagę ogromny ruch. Warto zauważyć, że dania pojawiły się równocześnie, nikt nie musiał czekać na innych, nikt nie został bez swojego posiłku. Duży plus!
A same potrawy – no cóż, naprawdę dobre! Wszystkich zaskoczył delikatny, niemal rozpływający się w ustach makaron bucatini z ragu z cielęciną. Bogaty, mięsny smak sosu autentycznie nas zachwycił.
Posypane obficie szczypiorkiem ravioli z pieczonym ziemniakiem w smaku przypominało swojskie pierogi ruskie, ale delikatna konsystencja i aromatyczne przyprawy (czyżby mięta?) sprawiały, że nasza znajoma z niechęcią oddawała swoje kluseczki do degustacji.
Gnocchi Pana Łasucha również były delikatne i smakowite, charakterystyczny, mięsny sos (czyli właśnie ragu) to specjalność restauracji.
Ja i Pani Łasuchowa podzieliłyśmy się swoimi ravioli. Moje były gorzko słodkie – klasyczna mieszanka gruszki, orzechów i gorgonzoli trzymała poziom. Trochę mi nie pasowała mdła (w porównaniu z innymi składnikami) ricotta oraz rodzynki, które trochę za mocno przeważały szalę w stronę słodyczy. Dyniowe ravioli Pani Łasuchowej wyglądały bardzo efektownie i tak też smakowały. Dzięki dodatkowi korzennej kolendry i aromatycznej skórki pomarańczy ich smaku nie dało się pomylić z żadnym innym. Jedyny zarzut do naszych ravioli to fakt, że przeważająca w nich słodycz sprawiała, że miały one trochę deserowy charakter (co niekoniecznie jest wadą).
Czy wyszliśmy zachwyceni równie mocno co pozostali recenzenci? I tak i nie. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z posiłku. Ceny są zróżnicowane, więc każdy znajdzie coś dla siebie (za posiłki i napoje dla pięciu osób zapłaciliśmy łącznie 175 PLN), porcje są może nie obfite, ale na tyle duże by się najeść do syta, lokal przyjemny, a obsługa uprzejma i znająca się na rzeczy. Czegoś mi jednak trochę brakowało – spokoju. Ponieważ restauracja jest bardzo popularna, panuje w niej duży ruch, kelnerki zwijają się jak w ukropie, żeby wszystkich obsłużyć i zdążyć podawaniem potraw – to tworzy trochę niespokojną atmosferę. Nie mogę powiedzieć na obsługę złego słowa, wszyscy są kompetentni i starają się nie dać gościom poznać, jak bardzo są zabiegani. Ale to się niestety czuje.
Oczywiście weźcie pod uwagę jedno – byliśmy w Ragu w niedzielę, wczesnym popołudniem. Z własnego doświadczenia w gastronomii wiem, że to zdecydowanie najbardziej ruchliwy czas. Na pewno w tygodniu poza porą obiadową jest tam dużo spokojniej. Jednak nie zmienia to faktu, że Ragu to popularne i chętnie odwiedzane miejsce, co nie sprzyja długim, leniwym posiłkom przy spokojnej pogawędce. Warto też wziąć pod uwagę, że może być trudno o wolny stolik i trzeba będzie chwilę poczekać. Z tych względów wydaje mi się, że Ragu to raczej bardzo dobry „przystanek”, w którym bez pośpiechu, ale też bez zbędnej zwłoki można zjeść pyszne danie w gronie znajomych, popić kawą lub lampka wina i ruszać dalej, na przykład na zwiedzanie Ogrodu Botanicznego.
A co wy sądzicie o Ragu? Jest warte zachwytów czy przereklamowane? A może macie inne miejsce, gdzie delektujecie się makaronami? Dajcie znać, a my z Nowym Rokiem wrócimy z nowymi wpisami – tyle miejsc, tyle okazji do łasuchowania, a tak mało czasu!