Ostatnia sobota lutego i taka niespodzianka! Kiedy planowaliśmy to sobotnie wyjście, nawet przez myśl nam nie przeszło, że cały poranek towarzyszyć nam będzie słońce i niemalże wiosenna aura.
To prawda, planowaliśmy długo, ale dlatego, że czekaliśmy na kilka nowych miejsc, regenerowaliśmy się i zbieraliśmy pomysły. A w tym czasie, ekipa powiększyła się o kolejnego miłośnika dobrego jedzenia i stałego bywalca wrocławskich restauracji.
Do rzeczy! Dlaczego akurat Mama Manousch? Bo intrygująca nazwa sprawiła, że niecierpliwie wyczekiwaliśmy otwarcia. I w końcu jest. Idziemy! Wita nas ciepłe wnętrze. Już od progu czujemy zapach słodkiego pieczywa albo domowego ciasta. Uwagę przykuwa kolorowy sufit i fantastyczne schody prowadzące na antresolę restauracji. Drewno, chłodne barwy, wysokie krzesła, duże okna wpuszczające dzienne światło i świeże kwiaty. Naprawdę robi wrażenie… Szczególnie że z zewnątrz Mama Manousch prezentuje się całkiem niepozornie – jak większość lokali przy Świdnickiej.
Wybieramy stolik na parterze, tak by mieć widok na cały lokal i gablotkę ze słodyczami, po czym chwytamy menu. O tej porze obowiązuje wyłącznie karta śniadaniowa.
Pani Łasuchowa zaczęła od latte (9 PLN). Następnie wnikliwie przeglądając menu, decyduje się na danie, które najczęściej obnaża zdolności kulinarne szefów kuchni – szakszukę (24 PLN). Niby takie proste, a okazuje się, że jajko z wypływającym żółtkiem, otulone przez aromatyczny pomidorowy sos, to nie lada wyzwanie!
Pan Łasuch dociera na spotkanie jako ostatni, dlatego jest zmuszony decydować szybko. Burczenie w brzuchach to nie temat do dyskusji, więc wybór pada na omlet (14 PLN) z dodatkowym kozim serem (5 PLN) i latte (9 PLN).
Głodny brzuch Liska także wymarzył sobie omlet, jednak z dodatkiem kurczaka. Co więcej, był mile zaskoczony, gdy zapytana o bezglutenowe opcje obsługa restauracji odpowiada: „Mamy bezglutenowe pieczywo”. Bez dodatkowych kosztów! Ogromny plus dla Mamy Manousch już w pierwszym tygodniu działalności! Jeszcze zielona, kwiatowa herbata (9 zł) i zostaje tylko cierpliwie czekać na zamówienie.
Dania podawane są na łupkach – tych samych, które swoje zastosowanie odnalazły uprzednio w kuchni molekularnej. Do każdego dania zaserwowano pieczywo – bezglutenowe, lekko chrupiące tosty w osobnym koszyczku oraz masło i spory kawałek pszennej bagietki u Pani i Pana Łasuchów. Omlety różnią się jedynie zawartością. Smaczne, bo niewysuszone na wiór. Kurczak w daniu Liska miękki i dobrze przyprawiony, a kozi ser Pana Łasucha ładnie rozpływa się we wnętrzu omleta. Znikają równie szybko, jak się pojawiły.
Pani Łasuchowa nieufnie spogląda na szakszukę. Może dlatego, że całość przykryta jest zupełnie niepotrzebną garścią rukoli. „Rukola i szakszuka…?” – myślimy i szybko zauważamy, że w kuchni Mamy Manousch rukola służy za element dekoracyjny każdego dania. Co do samego smaku Pani Łasuchowa nie ma zastrzeżeń. Jajko rozpływa się pod naciskiem widelca. Parujący, lekko korzenny sos — pikantny jak należy. Może powinien być nieco „słodszy”, ale całość naprawdę dobrze komponuje.
Na koniec, Pan Łasuch (trochę za namową Pani Łasuchowej) postanawia skusić się jeszcze na danie polecane tego dnia przez restaurację – pankejki z owocami. Opis fantastyczny – kawior, słodka espuma, coulis… ale czar pryska, kiedy danie pojawia się na stole. Trzy maleńkie placuszki z ricotty (na szczęście już bez rukoli na wierzchu!), wcale niesłodka espuma, kapka coulis i dziwne żelki. Próbujemy wszyscy i nie kryjemy rozczarowania… Szczególnie że cena niestety nie idzie w parze ze smakowymi oczekiwaniami (19 PLN).
Na stole pojawiają się maleńkie, urocze słoiczki z zapisem „Dziękujemy” – miły akcent na zakończenie wizyty w restauracji. Lisek dopija herbatę – dobrego gatunku, aromatyczną i taką, którą chciałoby się jeszcze wypić nieraz. Po kawie zostaje tylko mleczna pianka. Jeszcze raz przyglądamy się bajecznemu sufitowi.
Wychodząc mamy lekki niedosyt. W zasadzie wszystko było poprawnie, nie jesteśmy głodni ani zdegustowaniu… ale po cichu liczyliśmy na jakieś „wow”. Czy wrócimy? Zdecydowanie! Spróbować czegoś z regularnej karty. Albo zamówić przekąskę do wina w towarzystwie przyjaciół. Albo tym razem skusić się na coś z gablotki ze słodkościami.
Mama Manousch
ul. Świdnicka 4, Wrocław
http://mama-manousch.com/
http://www.facebook.com/mama.manousch