W związku ze zbliżającym się weekendem i zaplanowanym wcześniej spotkaniem z Państwem Łasuchami, to na mnie padł tym razem wybór lokalu, do którego udamy się na sobotni obiad. Po krótkim przeglądzie wrocławskich restauracji zdecydowałem, że nasze głodne brzuchy skierujemy do niewielkiego bistra specjalizującego się w nowoczesnej kuchni europejskiej. Jak się później okazało był to bardzo trafny wybór. La Sardine, bo tak właśnie nazywa się to miejsce, zaskoczyła nas smakami, zapachami i pozostawiła również bardzo miłe wrażenia wzrokowe.
Początkowo mieliśmy pewne kłopoty z odnalezieniem tego miejsca, ponieważ La Sardine jest stosunkowo niedużym lokalem. Z zewnątrz wygląda niepozornie, jednak przy bliższym przyjrzeniu, okazuje się, że każdy element lokalu jest przemyślany i dopracowany z najdrobniejszych szczegółach. Dominującym kolorem jest biały i jest to idealne tło dla kolorowych dań, które są tam przyrządzane. Miłym akcentem są też leżące na jeden z półek książki kucharskie i nasz ulubiony magazyn KUKBUK :)
Z uwagi na to, że dzień był bardzo pogodny, usiedliśmy na zewnątrz w przytulnym ogródku, składającym się z trzech stolików, wokół których rozstawione są donice z bujną roślinnością. Nasze zdziwienie było ogromne kiedy Pani Łasuchowa znalazła na jednym z krzaczków piękną czerwoną i słodką poziomkę ;) Jeśli więc będziecie w najbliższym czasie w La Sardine, rozglądajcie się uważnie, bo może i Wam uda się trafić na taki cudowny letni akcent w samym centrum miasta.
Krótko po zajęciu miejsc, podeszła do nas bardzo miła kelnerka, podała karty i poinformowała o daniach dnia, których nie ma w karcie. Po złożeniu zamówień spotkała nas niespodzianka, a był nią zaserwowany w prezencie starter. Szef kuchni postanowił bowiem dać nam do spróbowania delikatny chłodnik z rzodkiewki. Jak się potem okazało, planował on wprowadzić go do menu i był ciekaw opinii klientów na temat tej zupy. Po skosztowaniu chłodnika zgodnym chórem oświadczyliśmy, że może on śmiało zagościć w karcie.
Na początek zamówilismy napoje, w postaci świeżo wyciskanego soku pomarańczowego (10 PLN) i Fantę (6 PLN).
Z dań głównych Pani Łasuchowa skusiła się na pachnący ziołami filet z kurczaka z pikantną salsą mango, serwowany na purée marchewkowym (28 PLN) i to danie było chyba najmniej odkrywczym ze wszystkich przez nas zamówionych potraw, co nie znaczy, że nie było smaczne.
Panu Łasuchowi wpadły w oko polędwiczki wieprzowe z grillowanym serem halloumi w sosie winogronowym z truflowym ziemniakiem (32 PLN). Winogrona iskrzyły się na talerzu niczym klejnoty, przez co całe danie prezentowało się znakomicie. Wszyscy po kolei musieliśmy go spróbować i zgodnie stwierdziliśmy, że smakuje równie dobrze, jak wygląda.
Ja z kolei wybrałem grillowany filet z łososia w syropie pomarańczowo-miodowym z salsą pomidorową, serwowany na purée pietruszkowym (38 PLN). Danie było delikatne i lekko słodkawe dzięki soczystym pomarańczom i purée pietruszkowym. Wrażenia smakowe tym razem były równie pozytywne, jak wizualne.
Znajomy zdecydował się na danie polecane przez szefa kuchni i otrzymał bardzo smacznego sandacza na placuszku z kaszy, z cukinią, wyłożonego na białym talerzu dosłownie pomalowanym malinowym sosem (39 PLN).
Wizyta w La Sardine niewątpliwie należała do udanych i była prawdziwą ucztą dla oczu i podniebienia, ponieważ każde danie przygotowane jest bardzo starannie i z wyobraźnią, a talerz wręcz kipi od kolorów i smaków.
Za cztery dania i napoje zapłaciliśmy 163 PLN.
La Sardine
ul. Kiełbaśnicza 28, Wrocław
http://www.facebook.com/bistrolasardine