Pod koniec października w kilku największych miastach w Polsce odbywa się święto wszystkich Smakoszy – Restaurant Week. Zasady są proste – restauracje biorące udział w akcji przygotowują specjalne, popisowe zestawy składające się z przystawki, dania głównego oraz deseru. Cena dla zestawu jest taka sama w każdej restauracji, czyli 39 PLN. Ekipa Wrocławia od kuchni nie mogła takiego wydarzenia przegapić, zatem po krótkich konsultacjach zdecydowaliśmy się odwiedzić restaurację Alyki w Sky Tower. Zarezerwowaliśmy stolik na czwartkowy wieczór (rezerwacja jest wymagana, aby skosztować festiwalowego menu), wpłaciliśmy „wpisowe” 39zł od łebka i (prawie) punktualnie stawiliśmy się w restauracji.
Pierwsze wrażenie było świetne – stolik już na nas czekał, szybko pojawił się kelner z kartą i objaśnieniami, co w zasadzie będziemy degustować. Za to należy się restauracji ogromny plus! Ponieważ hasłem tej edycji RW było „Lokalnie”, składniki dań pochodziły z okołowrocławskich miejscowości. Bardzo sympatyczna inicjatywa – świadomość, że miód podany do okraszenia zupy, pochodził z trzebnickich pasiek, na pewno miłe urozmaiciła posiłek.
Pani Łasuchowa i pan Łasuch zamówili do posiłku lemoniady imbirowe (po 8 PLN), ja zaś skusiłem się na lampkę białego, półsłodkiego wina XVIII st. Luis (10 PLN / kieliszek). Ładnie podane w wysokich szklankach lemoniady nie były odkrywcze, ale smaczne. Wino (wybrane z obszernej karty) także było przyjemne. Warto dodać, że kelner potrafił doradzić, jakie wino będzie się komponować do podawanych dań.
Przejdźmy do meritum: jedzenie! Jako pierwsza na stole pojawiła się zupa. Cytując za menu: „krem z pieczonej gruszki dolnośląskiej, chips ze skorzonery, rosa miodu nawłociowego ze Wzgórz Trzebnickich, kiełki buraka, emulsja pietruszkowa”. Co tu dużo mówić – zupa była wspaniała! Słodycz gruszki równoważyła pikantność przypraw, a miód, skorzonera i pietruszka dopełniały kompozycji. Pietruszki się odrobinę bałam, bo nie jestem jej fanką, ale faktycznie jej dodatek sprawił, że smak kremu nabierał nowego wymiaru. Szóstka z plusem :)
Rozochoceni wspaniałą zupą z ciekawością wyglądaliśmy dania głównego, czyli „Łosoś sous-vide, emulsja z dzikiej róży, karambola kompresowana w Cydrze Trzebnickim, makaron z sepią i pianka z jabłek”. Opis bardzo fantazyjny i przemawiający do wyobraźni. Po chwili na stole pojawiły się przepięknie podane dania i… niestety odrobinę się rozczarowaliśmy. Mimo fantazyjnych składników i interesującego podania, całość była odrobinę pozbawiona wyrazu. Łosoś oczywiście idealnie delikatny, ale pozbawiony charakteru. Sos z omułek, którego nie było w opisie potrawy (ale wspomniał o nim kelner) odrobinę ratował równie mdły czarny makaron, ale tylko odrobinę. Redukowana karambola to bardzo cieniutki plasterek owocu, z którego ciężko było wyczytać smak. Jedyny zdecydowany akcent stanowiły kleksy z doskonałego sosu różanego. Nie mogę powiedzieć, że danie było niesmaczne, wręcz przeciwnie, po prostu nie dorastało smakiem do bogatej oprawy.
Na koniec został deser, o którym wiedzieliśmy z innych recenzji, że jest „dziwny”. I był dziwny :) Wedle opisu: „Tarta, krem dyniowy z serem kozim Ritta z Koziej Łąki, pomarańcza, chilli, solony karmel”. Przede wszytkim, tarta była słodko-słona. Ciężko opisać wrażenia smakowe, ale szczerze mówiąc, według mnie nie były do końca pozytywne. Słodkie ciasto nie współgrało za dobrze z farszem, gdzie słony smak sera mocno zdominował delikatną dynię. Ładna dekoracja z karmelu i bardzo smaczna kandyzowana pomarańcza przełamały trochę słoność i nadały daniu charakter deseru. Pomyłką były niteczki chilli. Dlaczego? Powiedzmy, że przez dłuższy czas zastanawialiśmy się, czy przez pomyłkę nie dostaliśmy tarty dekorowaniem szafranem, bo nie udało nam się uświadczyć ostrego smaku.
Warto zauważyć, że wszystkie porcje były raczej niewielkie, bardziej nastawione na degustację nowych smaków niż na najedzenie się do syta. Wydaje mi się także, że Kucharz trochę przekombinował – najlepiej wypadła najprostsza w potrawa, czyli zupa, a tam gdzie pojawił się stos egzotycznych i niezbyt „lokalnych” produktów (karambola?) smak się jakby trochę zagubił.
Lokal zrobił na nas dobre wrażenie. Bardzo przytulny wystrój zdominowały beże i „podróżnicze” motywy dekoracyjne. Ogólnie duży plus za staranną obsługę kelnerską (mimo dużego ruchu byliśmy bardzo sprawnie obsłużeni) i pięknie podanie potraw. Nieco gorzej z ich smakiem. Może to kwestia tego, że Restaurant Week cieszy się dużym powodzeniem, więc Kucharz wpadł w rutynę i stąd braki? Na pewno jeszcze odwiedzimy Alyki, aby poznać codzienne menu i sprawdzić, jak Kucharze sprawdzają się w mniej intensywnym okresie. Interesujące menu do tego zdecydowanie zachęca :)
Alyki
ul. Powstańców Śląskich 95, Wrocław
http://www.alyki.pl/
http://www.facebook.com/ALYKI-Nasza-Restauracja