Maki Sakata to restauracja, która od niedawna mieści się w ścisłym centrum Wrocławia i zachęca przechodniów minimalistycznym ogródkiem z barwnymi poduchami. Nie jesteśmy fanami sushi, więc bardzo się ucieszyliśmy, że można tam spróbować czegoś więcej z bogatej kuchni japońskiej, tajskiej i koreańskiej. Wystrój lokalu jest dość skromny – drewniane stoły i krzesła w jednolitej tonacji, ożywione kolorowymi kwiatami.
Na początek zamówiliśmy napoje – coca cola (7 PLN) i sok pomarańczowy (7 PLN), jednak brakowało nam trochę w karcie bezalkoholowych napojów orientalnych.
W karcie można znaleźć kilka zup, my zdecydowaliśmy się na tom kha kai, czyli pikantną zupę z kurczakiem i trawą cytrynową (17 PLN) oraz tajską zupę pho z kurczakiem, świeżą kolendrą i kiełkami soi (19 PLN). Obie zupy zjedliśmy na spółkę. Moja z trawą cytrynową była rewelacyjna, świetnie doprawiona z wyraźnie wyczuwalnym smakiem trawy cytrynowej. Żałowałam, że tak szybko się skończyła.
Tajska zupa Pana Łasucha była bardzo treściwa, z dużą ilościa makaronu, kurczakiem i tartym imbirem plus talerzyk z dodatkami – ostra papryczką, limonką i przepysznymi kiełkami soi. Przy zamówieniu wybraliśmy stopień ostrości i dokładnie taką – średnio ostra zupę dostaliśmy. Kolejna rewelacyjna pozycja w karcie.
Jako danie główne ja zamówiłam makaron pad thai kai – makaron ryżowy z kawałkami kurczaka, smażonym tofu z kruszonymi orzeszkami ziemnymi (22 PLN). Dostałam całkiem sporą porcję aromatycznego dania, które bardzo szybko zniknęło z talerza.
Danie Pana Łasucha było jeszcze lepsze – filet z piersi kurczaka w zielonym curry z mlekiem kokosowym podawane z zielonym bakłażanem, groszkiem cukrowym i świeżą bazylią podbiło nasze serca. Świetnie skomponowane smaki z dodatkową miseczką ryżu jaśminowego (6 PLN) dają w efekcie danie idealne.
Początkowo nie zdecydowaliśmy się na desery, ale wcześniejsze dania, mimo że obfite, pobudziły nasz apetyt i jednak zmieniliśmy zdanie – desery muszą być. Ty bardziej, że w karcie Maki Sakata nie ma szarlotek, tiramisu i fondantów. Na szczęście! Tu można skosztować prawdziwych azjatyckich słodkości. Ja wybrałam kulki kokosowe na lustrze waniliowym (14 PLN) któych smak jest tak niesamowity, że aż brak słów żeby go opisać. To deser marzenie i miła odmiana od identycznych deserów we wrocławskich restauracjach.
Pan Łasuch zamówił tradycyjny deser tajski mangi z ryżem w mleku kokosowym (32 PLN), który tani nie jest i trochę trzeba na niego poczekać, ale absolutnie warto. Mango (i wiele innych składników) w Maki Sakata sprowadzane jest z Tajlandii i smakuje zupełnie inaczej niż to, które można dostać u nas w sklepach.
W Maki Sakata można zamówić także różne rodzaje sushi, steki wołowe (także z wołowiny z Kobe), a w drugiej z sal jest specjalny stół teppanyaki do przyrządzania dań grillowanych na oczach gości. Restauracja szczyci się też tym, że jako jedyni w Polsce sprowadzają korzeń wasabi.
My za obiad pełen świeżych i nowych smaków zapłaciliśmy 142,80 PLN, jednak jeśli wpadnie się tam w czasie happy hours, to rachunek będzie zdecydowanie niższy :)
Maki Sakata
ul. Świdnicka 5, Wrocław
http://makisakata.pl/
http://www.facebook.com/pages/MAKI-Sakata-Restauracja-Japońska/262759670437219