Mexico Bar na Rzeźniczej to chyba najstarsza i najbardziej oblegana restauracja meksykańska we Wrocławiu. Widok pustych stolikow jak na zdjęciu powyżej jest tam rzadkością, a już na pewno w weekendy. Chodzimy tam od lat i z każdą kolejną wizytą nasz entuzjazm słabł, a ceny rosły. Wracaliśmy tam jednak dla rewelacyjnych tortilli i nie raz staliśmy w kolejce w oczekiwaniu na stolik. Tym razem udało nam się wygospodarować trochę czasu w środku tygodnia i poszliśmy do Mexico Baru na obiad.
Do picia zamowiliśmy koktajle bezalkoholowe: Saltamontes (11 PLN) dla Pana Łasucha i Virgin Colada (12 PLN) dla mnie. Oba miały ciekawy, niespotykany smak. Saltamontes to połączenie soku bananowego, winogronowego, ananasowego i cytrynowego, a Virgin Colada to syrop kokosowy zmieszany z sokiem ananasowym.
Byłam tego dnia wyjątkowo głodna, więc zaczęłam od zupy i to mi uratowało cały posiłek. Sopa de frijoles (12 PLN), czyli zupa z czarnej fasoli, była rewelacyjna. Kremowa i odpowiednio pikantna, z dużą, ale nie za dużą ilością czosnku. Do tego kleks śmietany i dwie świeżo usmażone tortille pszenne. Palce lizać.
Pan Łasuch tradycyjnie zamówił enchiladas – zestaw 4 pszennych tortilli, zapiekanych z serem mozzarella, ryżem paella, sałatą i fasolą pinto oraz sosem ranchera, crema blanca i guacamole (34 PLN). Każda tortillę wybrał z innym nadzieniem i na jego talerzu wylądowały enchiladas con carne (z wołowiną), de pollo (z kurczakiem), de espinacas (ze szpinakiem) i con queso (z serem). Ze wszystkich zdecydowanie najlepsza była ta wołowa, a najbardziej mdła szpinakowa. Same placki jak zawsze bardzo smaczne i świeże, pieczone na miejscu. Jednak muszę się przyczepić do kilku elementów tego dania. Przede wszystkim sos guacamole bardzo się popsuł – obecnie jest nafaszerowany cebulą i o burym kolorze, dawniej był cudnie zielony i zbilansowany w smaku. Sos ranchera również był wybitnie cebulowy. Poza tym danie godne polecenia.
Ja przy zamówieniu wahałam się pomiędzy kurczakiem z sosem mole poblano a chilli con carne. Wygrał ten pierwszy, ale niestety ja przegrałam. Mole poblano (28 PLN), czyli w wykonaniu Mexico Baru to grillowana aż do twardości pierś kurczaka w pikantnym sosie czekoladowym, która była nazwyczajniej niezjadliwa. Sos niewiele miał wspólnego z klasycznym mole poblano i jedyne, co dało się w nim wyczuć to ogromna ilość soli i ostrość. Czasem na ząb wpadały ziarenka sezamu, a po kolorze można było przypuszczać, że dodano do niego czekolady. W smaku niestety nie dało się nic więcej wyczuć, jednym słowem tragedia. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się żebym w restauracji nie była w stanie przełknąć dania, kiedyś musiał być ten pierwszy raz, szkoda tylko, że stało się to w lubianym przez nas Mexico Barze.
Mimo wpadki z mole poblano polecamy Mexico Bar, bo nigdzie we Wrocławiu nie ma lepszych tortilli. Wystrój lokalu, stylizowany na meksykańskie bary robi świetną atmosferę, a ceny nadal są dość atrakcyjne. Za obiad zapłaciliśmy 97 PLN.
Mexico Bar
ul. Rzeźnicza 34, Wrocław
http://www.facebook.com/MexicoBarWroclaw