Pod Papugami to kolejna restauracja, na którą namówił nas Pan Pasibrzuch. Dla mnie był to pierwszy raz w tym miejscu, ale Pani Łasuchowa bywała tam lata temu i zachwalała to miejsce. Pod Papugami ma już długi staż we Wrocławiu i z tego, co zdołałem przeczytać, całkiem niezłą opinię wśród mieszkańców – tym wyższą poprzeczkę postawiłem tej restauracji. Czy udało się ją przeskoczyć? O tym już za chwilę.
Po wejściu do lokalu, miło zaskoczył nas panujący tam gwar. Większość stolików była zajęta, ale cudem udało nam się znaleźć świetne miejsce na antresoli z widokiem na całą restaurację. Dość szybko pojawiła się tez kelnerka żeby odebrać zamówienie, jednak to zajęło nam trochę czasu, bo karta Pod Papugami jest dość rozbudowana. Byliśmy tego dnia bardzo głodni, więc zdecydowaliśmy się na przystawki. Ja niedawno ponownie odkryłem krewetki, więc zamówiłem marynowane krewetki smażone z suszonymi pomidorami, czosnkiem i oliwkami podane z rukolą i cukiniowym julienne (40 PLN) i to był strzał w dziesiątkę. Krewetki były fajnie doprawione i idealnie usmażone. Do tego chrupka cukinia w słupkach z czosnkowym posmakiem. Nie żałowałem ani kęsa.
Pani Łasuchowa zaczęła dość tendencyjnie, bo wybrała włoską szynkę dojrzewającą z melonem i rukolą (12 PLN), ale trzeba jej wybaczyć, bo na widok melona dostaje ślinotoku. Tak było i tym razem, więc oczywistym jest, że danie jej smakowało.
Pan Pasibrzuch jak zwykle na bogato, nie ograniczył się do jednej przystawki. Cały wieczór powtarzał, że ma nastrój na egzotyczne stworzenia wodne i okołowodne, więc na stole przed nim pojawiły się na małże nowozelandzkie zapiekane z sosem pesto (14 PLN), które smakowały tylko jemu, bo my łasuchy za stworzeniami wodnymi nie przepadamy.
Po chwili Pan Pasibrzuch dostał też żabie udka z sosem śmietanowo – szczypiorkowym i pieczywem (34 PLN) i tym razem każde z nas chciało spróbować małych żabich nóżek. O dziwo okazały się naprawdę smaczne i delikatne, choć mieliśmy lekki psychiczny opór kiedy pojawiły się na stole. W otrzymanym daniu jedyne, co nie grało, to dość ciężki sos śmietanowy, którego smak był zbyt dominujący i zdecydowanie za bardzo „domowy”. Żabie udka chętnie jeszcze powtórzymy, ale koniecznie w innym wykonaniu.
Przystawki zniknęły w naszych brzuchach i zrobiliśmy sobie małą przerwę przed prawdziwą ucztą. W międzyczasie wypiliśmy Paulanera (12 PLN) i Virgin Mojito (15 PLN).
Tym razem kolejny raz przekonałem się, że pechowo wybieram dania w restauracjach. Wybrana przeze mnie kacza pierś z sosem z trawy żubrowej, podana z puree jabłkowo – chrzanowym, karmelizowanymi cebulkami i ziołowymi ziemniakami (46 PLN) niespecjalnie przypadła mi do gustu. Miałem wrażenie, że jest nieco gumowata. Za to puree pierwsza klasa i ono własnie uratowało całe danie.
Ogromnie zazdrościłem Pani Łasuchowej, której Comber z królika w sosie z białej czekolady i gorgonzoli, podany z rukolą i karmelizowanym w occie balsamicznym koprem włoskim (50 PLN) wygrał wieczór. Niesamowicie delikatny, w zaskakująco pysznym sosie, a karmelizowany koper włoski miał tak zaskakujący smak, ze do dziś go wspominam.
Pan Pasibrzuch pozostał w wodnych klimatach i wybrał polędwicę wołową z krewetkami, mlekiem kokosowym, sałatką z pomarańczy i awokado, podaną z ziołowymi ziemniakami (78 PLN). Nie miał większych zastrzeżeń co do tego dania, zachwalał jego lekkość i świeżość.
Nie mieliśmu w planach deseru i w zasadzie nie mieliśmy już na niego miejsca w brzuchach, ale kiedy kelnerka niosła desery do stolika obok, stwierdziliśmy, że najwyżej będziemy się toczyć w drodze do domu i dokonaliśmy kolejnego zamówienia.
Pan Pasibrzuch wybrał tartę śmietankową z owocami sezonowymi (16 PLN), która po tak obfitej kolacji była lekkim, idealnym jej zwieńczeniem. Odpowiednio, nieprzesadnie słodka, niezbyt duża porcja pozostawiła miłe wrażenie smakowe.
Pani Łasuchowa również nie narzekała na podany jej strudel jabłkowy na ciepło z lodami waniliowymi, cynamonem i bitą śmietaną (18 PLN), jednak widzieliśmy, że przełyka go ostatkiem sił. Strudel, mimo że smaczny, był zdecydowanie zbyt ciężki jak na ten wieczór i ilość wcześniejszych dań.
Ja wybrałem creme brulee (15 PLN) i w zasadzie mogę jedynie stwierdzić, że było poprawne. Byłem nieco rozczarowany, że nie znalazłem w karcie niczego bardziej odkrywczego, bo oprócz zamówionych przez nas deserów, pozostały do wyboru tylko lody. Tym razem szef kuchni nie wyszedł poza kanon uparcie serwowany w większości restauracji.
Za wystawną i bardzo sycącą kolację, uwieńczoną deserami i szczodrze podlaną alkoholem, zapłaciliśmy 374 PLN. Dania w Pod Papugami smakowały nam, jednak poza królikiem Pani Łasuchowej, nie przyniosły efektu wow. Mimo to restaurację jak najbardziej polecamy. Klasyczne, świetnie przyrządzone i bardzo estetycznie podane dania w ładnym, żyjącym wnętrzu zadowolą w zasadzie każdego smakosza.
Pod Papugami
ul. Sukiennice 9a, Wrocław
http://podpapugami.com.pl
http://www.facebook.com/podpapugami